niedziela, 23 października 2011

Tydzień Pierwszy

No i się zdarzyło :D. Po ok 80 h rozmów telefonicznych nie wytrzymaliśmy :D. Ale od początku. Piątek 12/10, nadchodzi pamiętny wieczór. W moim późno gierkowskim bałaganie muszę zrobić nastrój :). Żeby się nie narzucać przygotowuję pościel na dwa łóżka. Za radą Moni wlewam wodę do miski na sałatki i puszczam tealighty. Coraz bliżej 23, jadę na dworzec. Strach zabijam sztuczną pewnością siebie, wysiadam wcześniej żeby jeszcze się przejść, pomyśleć, pogodzić się jeśli ta wizja mnie, którą tak bardzo zachwycił się M. skończy się, gdy na dworcu wyjdzie zwykły chłopak. Wchodzę w podziemia nowego-starego Centralniaka, już zapowiadają wjazd jego pociągu. Wbiegam na peron, patrzę na ludzi. Wymieniam szybkie spojrzenie z przystojniakiem w szarych rurkach. Dochodzę do końca peronu i nic. Nigdzie nie ma M ale znam go tylko z dwóch niewyraźnych zdjęć. To czym mnie urzekł to serce, dobroć, szczerość, niesamowity intelekt... (i 1000 innych rzeczy niemających nic z fizycznością) Nagle chłopak, na którego przed chwilą patrzyłem podchodzi do mnie, w oczach łzy, czuję taką bezbronność połączoną ze wzruszeniem. Sam zaczynam płakać. Szybko przytulam go do siebie, strach zamienia się w radość, coraz większą pewność. Zabieram mojemu Misiakoskowi plecak i jedziemy do mnie. Od pierwszej chwili czuję się przy nim naturalnie jak nigdy. Nie chce grać, nie boję się, mam odwagę realizować te wszystkie rzeczy, które chciałem dać chłopakowi ale jeszcze nie miałem okazji.Dla niego bo jego uśmiech jest dla mnie największą radością.
Przez cztery dni mieszkania okazuje się, że poza rozmowami świetnie się uzupełniamy. M. kocha porządek i mimo moich przygotowań i porządków dopiero jego pobyt doprowadza mieszkanie do nieskazitelnego ładu. Ja gotuję i taki podział wyszedł sam. On potrafi być zgodny i kochany ale gdy sprawa dotyczy mojego dobra ostro stawia na swoim. Mój Łobuziak doprowadził do tego, że każdy wypalony papieros wymaga negocjacji a ich ilość szybko spadła o połowę.
Zwiedzaliśmy Warszawę poruszając się wyłącznie na rowerach. W ten sposób można zobaczyć dużo więcej szybciej. Oszczędzamy czas na dojścia, czekanie na autobus czy wreszcie dojazdy. Przy odrobinie znajomości ścieżek i szlaków sama jazda staje się zwiedzaniem. Most Świętokrzyski o zachodzie słońca, nocny przejazd Alejami Ujazdowskimi i Belwederską. Wjechaliśmy nawet na Kopiec Kościuszki, z którego rozciąga się widok na całą stolicę. Brzmi tandetnie. Może tak, tylko to co się naprawdę dzieje jest zupełnie nieuchwytne dla papieru. To coś tak szalenie intymnego. Pierwszy raz w życiu nie mogę się dzielić czymś co przeżywam z innymi. Nie potrafię bo wiem, że nikt poza nami dwoma nie jest w stanie wychwycić tych setek szczegółów, małych i większych poświęceń z dwóch stron, czasem ukrytych, wychodzących przypadkiem a wynikających z poświęcenia wszystkiego co się robi drugiemu.
Już po jednym dniu byłem pewien. Marzenia o relacji opartej na wartościach, poświęceniu dla kogoś swoich talentów, umiejętności, wreszcie marzenia o patrnerze. Nie księciu ale prawdziwym partnerze... Niech czas pokaże coś co obaj z M. wiemy ale to właśnie jest paradoksalnie nieuchwytne dla nikogo z zewnątrz. Ba, na zewnątrz bardzo podobnie mogłaby wyglądać każda inna relacja, na chwilę, dla wyrównania emocji... To jak kania i muchomor sromotnikowy :D
W niedzielę 16/10 wieczorem M. wsiada do pociągu powrotnego. Wciąga mnie na chwilę do środka. W korytarzu przeciskają się ludzie z walizkami. Nie patrzymy na świat wokół, jest nam wszystko jedno. Kocham i chcę z Tobą być wypowiedziane w tym samym momencie, z pełną świadomością wzięcia odpowiedzialności za drugiego człowieka odpowiedzialności, z pełną konsekwencją. Pocałunek w wagonowym przejściu przy współpasażerach. Tak zaczęła się nasza relacja :)

sobota, 8 października 2011

Cierpliwość

Podniosłem się, stoję prosto i jestem szczęśliwy. Zacząłem znów logować się na F i IS :). Szybko poznawać nowych ludzi. W pewnym momencie tych kontaktów było tak dużo, że zacząłem się gubić. Z W. wpadliśmy na pomysł założenia zeszytu :) Wiem, że to mało romantyczne ale zeszyt miałem mieć na każdej stronie inne chłopaka, krótką ocenę jego zaangażowania, tego ile mamy wspólnych tematów i wreszcie tego jakim może być człowiekiem, na ile jest poważny. Zacząłem już w głowie wystawiać cenzurki- o 1 do 6 przy zaangażowaniu w zależności od tego, która ze stron jest bardziej siłą napędową relacji... Nawet ten pomysł spodobał mi się ale...
Któregoś dnia w losowych profilach zobaczyłem znajomą twarz. Na szczęście znałem tę osobę tylko z widzenia ale z ciekawości wszedłem na profil. Przyjrzałem się opisowi i coraz mniej mi tu grało.Przede wszystkim "Sylwester" raczej ma niewiele wspólnego z południem Polski, no i nie ten wiek,o ile pamiętam miał powyżej 23 lat, wzrost się zgadza, twarz jakoś prawie tylko ten chłopak ze zdjęcia ciągle miał włosy :). Zaintrygowało mnie kilka elementów opisu, szczególnie odniesienie do szczęścia po śmierci. Zapomniałem... na krótko. Napisał do mnie długą, ciepłą i pełną humoru wiadomość. Uderzyło mnie ogromne podobieństwo do pierwszych wiadomości z inną osobą... Odpisałem, później kolejne. Zaczęliśmy rozmawiać i nagle okazało się, że nie możemy skończyć. Nie,nie dlatego,że ma piękny niski głos lektora. Tematy zmieniały się jak w kalejdoskopie a żadnego nie mogliśmy wyczerpać. Od architektury po bardzo podobne doświadczenia w gejlandii... Wreszcie padł ten najważniejszy. Wyszedł od M., który miałem wrażenie już wczesniej chciał go badać. Próba pogodzenia bliskości, marzenie o pięknej relacji, drugiej osobie kontra relacja z Panem Bogiem, potrzeba bliskości kontra wyrzuty sumienia.... Nagle uświadomiłem sobie,że te wszystkie sprawy, które porusza M. jakoś niezauważenie w ostatnim roku coraz mniej dla mnie znaczyły. Nie z premedytacji, złej woli co ciągłego obniżania poprzeczki dla siebie i innych. Słuchając go słyszałem siebie sprzed dwóch, trzech lat. M. poszedł w mojej intencji na Mszę. Coś się w nas złamało. Nie mogłem przestać o nim myśleć i ciągłe brzęczenie telefonu potwierdzało, że ma dokładnie to samo. Radość miesza się z obawami. Wielorakimi. Z jednej strony  bałem się chwilowości silnych emocji ale jeszcze bardziej o niego. Widziałem nie raz jak dłuższy pobyt w gejlandii niszczył pięknych wewnętrznie ludzi, równia pochyła, coraz więcej ran,wreszcie porzucenie ideałów czy ludzkich odruchów na rzecz zwykłego ziemskiego sprytu i dążenia do zrobienia sobie dobrze.
Uznałem, że nie mogę tego tak zostawić. On był znów pierwszy... Teraz wiem, że to nie jest kwestia zeszytów, pilnowania kontaktów i terminowego odpisywania na maile. Kiedy zacząłem poznawać M. zrozumiałem, że to wszystko dzieje się samo... Boję się. On tak samo. Często dokładnie w tej samej chwili piszemy do siebie ale to idzie dalej... Od początku czekałem na takiego człowieka a gdy już sam przestałem brać pod uwagę, że go spotkam zjawia się... Obaj się boimy, M. postanowił codziennie się modlić aby się udało. Jeszcze kilka dni i pomieszkamy razem przez kilka następnych. Jestem tak samo szczęśliwy jak pełen obaw ale wierzę, że jeśli to powierze, zaufam, co by się nie stało będzie dla nas dobre.

poniedziałek, 3 października 2011

Życie w rytmie... italo disco

A kto powiedział, że ma być poważnie, ambitnie... Życie ma swój ciężar, trzeba go widzieć, wiedzieć o nim. Tylko nie można dać mu się przygnieść.
Kiedyś dużo biegałem. Zauważyłem, że gdy wyruszam na trasę z myślą o walce bardzo szybko zaczynam się męczyć podwójnie.Sama świadomość, że muszę przebiec jakiś dystans, że może nie jestem w najlepszej formie tylko dodawała kilometrów. Ktoś kiedyś powiedział, że przewaga brazylijskich piłkarzy rodzi się z podejścia, oni nie grają ale bawią się piłką... Nie znam się na piłce ale czemu z pełną świadomością nie zacząć bawić się życiem?
Italo disco??? A właśnie, że tak. Co z tego, że kicz??? Kiedy budzę się rano i odpalę kilka takich hitów świat wydaje mi się po prostu zabawny. Jak te piosenki. Sam też nie boję się śmiać z samego siebie, wydobywać na wierzch tych różnych, często zabawnych czy momentami nawet kuriozalnych cech, przemyśleń tylko po to by inni mogli się ustosunkować, pośmiać. Dopiero wtedy człowiek staje się jakiś.
Wracając do italo. Mimo całej opinii szczytu tandety, protoplasty disco polo ta muzyka ma drugie dno. Nie! Nie w tekstach! One nie mogły być poważne ale od samego zarania gatunku teksty nie pełnią żadnej funkcji, są dodatkiem oswajającym, czymś co dodawano by piosenki znalazły szerszy krąg odbiorców. Italo dokonało jednej z największych rewolucji w sferze muzyki tanecznej. Rozwijało się bardzo szybko, w oderwaniu od gwiazd i wielkich pieniędzy (często pod tym samym nazwiskiem kryją się bardzo różne głosy plus model do teledysków), w całkowitej wolności (to był czas gdy sprzęt elektroniczny potaniał na tyle, by każdy kto chce grać, miał na czym). Wytwórnie, często jedno pokojowe zbierały materiał od amatorów, pożniej stuff szedł do dyskotek.To co chwyciło wydawano bardziej profesjonalnie. Na końcu gdy piosenka stawała się hitem zdarzało się, że wpadała w ucho jakiejś większej gwieździe, która wydawała cover pod własnym nazwiskiem...
A oto protoplasta wielkiego przeboju lat 80. :D Zabawne, że oryginał śpiewa chłopak... jakoś z nim mogę się bardziej zidentyfikować (taki sam niepoprawny romantyk). Tylko właśnie o to chodzi - nawet tragedia, smutne piosenki w swojej naiwności tekstowej, przerysowaniu potrafią rozbawić. Myślisz sobie: kurczę, właściwie przeżywam to samo...hmmmmm pewno z boku jestem tak samo zabawny :D

wtorek, 6 września 2011

Przeżyć miesiąc za 700 zł

Coś mi się przypomina, że kiedyś taki eksperyment był proponowany politykom??? Nie pamiętam niestety szczegółów, to było dawno. Niedawno wyprowadziłem się z domu. Wystartowałem od razu na wyższy "level" bo wynająłem samodzielnie całe mieszkanie w dobrej dzielnicy :) Trochę okazyjnie choć nie wiem czy na pewno rozważnie. Mieszkam tak już trzeci miesiąc i powoli dociera do mnie, że podjęcie studiów a co za tym idzie dodatkowe opłaty, będzie wymagać ode mnie dyscypliny. Mogę oczywiście żyć jak dotąd i zacząć coś robić gdy bankomat odmówi wypłaty najmniejszego nominału.... Czasem jednak warto zabezpieczyć się za wczasu a przy okazji czegoś nauczyć.
Wyliczyłem, że zamknięcie się w miesiącu z wydatkami na jedzenie, papierosy i codzienne głupoty, alkohol, kino i takie w kwocie 700 zł pozwoli na opłacenie mieszkania, telefonu, szkoły i pozostawienie rozsądnej rezerwy na nie przewidziane wydatki typu lekarz, dentysta, awarie roweru, sprzęt, ubrania...
Przed chwila rozmawiałem z kumplem, który zarabia znacznie mniej a jest w bardzo podobnej sytuacji. Po opłaceniu wszystkiego na miesiąc zostaje mu NA WSZYSTKO 300 zł... I żyje ale cały czas o to przeżycie musi walczyć, fajnie się ubiera, czasem gdzieś wyjdzie. Rozkłada te wydatki tak, żeby nikt kto nie zna dokładnie tej sytuacji nie mógł się domyślić. Czasem pójdzie na piwo a następnego dnia je tylko bułkę... Zrozumiałem, że moja sytuacja jest ponad dwa razy lepsza i od razu mi lżej.... może kiedy opanuję życie za 700 zejdę do niższych kwot? Póki co pierwszy etap zaczęty, pieniądze z bankomatu wyjęte, karty schowane i zaczynam dziadowanie :P

poniedziałek, 5 września 2011

Wyprawa rowerem

Jakiś czas temu wyczytałem, że nic nie kształtuje charakteru jak wyprawa w nieznane. Muszę przyznać, że już jakiś czas temu zainspirowała mnie postać starszego pana przemierzającego świat rowerem. Od czegoś trzeba zacząć więc na dwóch kółkach wybrałem się do Torunia.
Wyruszyłem wczesnym rankiem 1/09 z Sadyby. Do Nowego Dworu poruszałem się znaną mi trasą na północ. Później skręciłem w niszową drogę wojewódzką 575. Trasa podziurawiona jak ser szwajcarski nie wygląda zachęcająco i poruszają się nią wyłącznie ci, którzy nie mają wyjścia - miejscowi. Na pierwszych kilkudziesięciu kilometrach byłem zaskoczony, że wyprawa jest taka lekka. Co jakiś czas stawałem przy sklepie spożywczym i uzupełniałem siłę bułkami z kefirem. Małe miejscowości, z dala od aglomeracji czy nawet ruchliwych tras, zapomniane przez świat, skromne, podobne do siebie. Ten etap spokojnie można podsumować poniższą fotografią zrobioną właśnie na 575-tce.


W Iłowie zrobiłem sobie małą przerwę na rynku. Miejsce ma jakiś senny, małomiasteczkowy urok. Na tablicy informacyjnej przeczytałem o szlaku rowerowym Euro Velo R-2, który przebiega przez miasto i prowadzi prosto na jeziora w okolicach Płocka - właśnie tam zaplanowałem pierwszy nocleg. Postanowiłem spróbować i zamiast wyznaczoną trasą ruszyłem euro szlakiem. Zapowiadało się cudownie. Malownicza droga, nie remontowana być może od dziesięcioleci, po obu stronach charakterystyczne wierzby.


Na pewnym odcinku zaczął jechać za mną traktor. Zauważyłem, że młody kierowca stara się mnie dogonić. Mimo obciążenia ambicja była silniejsza, rozpędziłem Poldka (tak mówię na mój rower) do 35 km/h i się nie dawałem. Okazało się jednak, że traktor wyruszył w dalszą podróż. Po kilku kilometrach gonitwy zabrakło mi sił, oddaliłem się trochę i stanąłem przy znaku na papierosa, cały mokry jak po kąpieli w ubraniach. Pamiętam jak traktorzysta przyglądał mi się mijając. Dojechałem do większej miejscowości, szlak prowadził dalej trasą z wymienioną nawierzchnią. I tu czekała mnie niespodzianka. Na całej długości trasy oczywiście oznaczenia, euro velo.. super, tylko trasę ze względu na wymienioną nawierzchnię wyjątkowo upodobały sobie Tiry. Rozpędzone grubo powyżej dozwolonych prędkości, czasem wyprzedzające samochody osobowe (!!!), jeden za drugim, no i zero pobocza jak przystało na skromną drogę wiejską przeznaczoną do ruchu miejscowych aut czy rowerów. Nigdy nie widziałem czegoś takiego a kilka minut na tej trasie sprawiło, że miałem serce w gardle... Wkurzyłem się, miałem ochotę nakręcić filmik jak wygląda turystyczny szlak euro-velo przez pojezierze. Zjechałem w bok, wolałem dziurawe, czasem szutrowe boczne drogi niż zdanie na wyobraźnie i cierpliwość kierujących TIRami. Zwłaszcza, że widziałem kilka obrazków - jak np. dwa Tiry wyprzedzające się w środku miasteczka - które o braku tej wyobraźni niezaprzeczalnie świadczyły. Zapadał zmrok a ja jechałem przez pola. Nie widziałem gdzie prowadzą te dróżki, o tym, że nie zbaczam za bardzo świadczył tylko świst pędzących ciężarówek słyszany w oddali. Dróżki, którymi jechałem nie były zaznaczone na mapie ale dzięki uprzejmości spotkanych ludzi dojechałem na drogę do Łącka. Ostatnie pięć kilometrów, nie miałem wyboru, jechałem "szlakiem rowerowym". Na szczęście ciężarówki nie wjeżdzały na ten odcinek, dopiero remontowany (może kiedy remont się skończy wjadą i tu). Jechałem tak noca przez las, nie miałem za bardzo siły i coraz poważniej rozważałem rozłożenie namiotu gdziekolwiek. Kiedy już byłem na etapie rozglądania się za dogodnym miejscem dojechałem do Zdrowska i szybko zauważyłem tabliczkę informującą o polu namiotowym w ośrodku "Relax". W ostatniej chwili wpadłem na zamykaną recepcję. Pole było praktycznie puste, nie licząc jednego wozu kempingowego. W kilka minut rozłożyłem namiot i spokojny wyszedłem nad jezioro na papierosa. Byłem niezwykle dumny z siebie a jednocześnie dojechanie do cywilizacji, łazienka, oświetlenie - to wszystko sprawiało mi ogromną radość. Popatrzyłem na gwiazdy odbijające się w toni jeziora. Ten widok połączony ze zmęczeniem ale tez poczuciem, że pokonałem siebie i udało się... to coś niezapomnianego.

Następnego dnia wyruszyłem do Płocka. Trochę zajęło mi przejechanie przez miasto, remonty objazdy... Zdecydowanie nie jest miejsce przyjazne rowerzystom. Spory ruch na wszystkich większych drogach będących jednocześnie przelotówkami, brak ścieżek, stare, wąskie chodniki zapychane autami. Widziałem, ze to ostatnie duże miasto przed samym Toruniem więc pozwoliłem sobie na odrobinę luksusu i na tamtejszym deptaku wypiłem kawę pod parasolkami. Trochę czasu poświęciłem na objazd aż dotarłem do drogi wojewódzkiej 562, którą miałem jechać większość dnia. Niestety telefon wyładowywał się więc nie robiłem zbyt wiele zdjęć - szkoda.


Jechałem świetną nawierzchnią przy prawie zerowym ruchu aut - częściej mijałem innych cyklistów. Krajobraz zrobił się bardziej górzysty co dodało mu malowniczości. W pewnym momencie pod górę wyprzedzał mnie doświadczony kolarz. Krzyknął mi, że bardzo dobrze podjeżdżam. Chodziło o to, czego nauczyłem się jakiś czas temu - nalezy przez cały czas zachować tę samą siłę i szybkość pedałowania, niezależnie od terenu, wiatru i oporu. Tak jakby nogi były silnikiem elektrycznym bez możliwości regulowania siły czy szybkości. Ewentualne opory przy wzniesieniu pokonuje się nie zwiększając siłę a sprawnym posługiwaniem się manetkami.

W Dobrzyniu nad Wisłą ruch rowerowy był jeszcze większy. Miałem wrażenie, że mieszkańcy tego miasteczka szczególnie upodobali sobie jazdę bicyklami. Później mijałem wiatraki elektrowni wiatrowej. Przed Włocławkiem zatrzymałem się w większym przydrożnym barze - chciałem uniknąć wjazdu do miasta by nie stracić tyle czasu co w Płocku a jednocześnie zbliżałem się do najbardziej dzikiego etapu przez lasy. Musiałem podładować telefon bo w razie czego to był mój jedyny kontakt ze światem a robiło się coraz później. Za 5 zł dostałem bardzo dużą porcję chrupiących frytek, były tak dobre jak domowe! W Warszawie w tej cenie ktoś rzuciłby jedną trzecią tego na stary tłuszcz podając miękkie, prawie surowe, ...Miła pani za barem pozwoliła mi naładować telefon a gdy zobaczyła, że przeglądam mapę powiedziała: wiem, że nasza miejscowość to taka dziura, że aż musi Pan szukać tego miejsca na mapie. Opowiedziałem jej trochę o mojej wyprawie i ruszyłem dalej.

Po drogiej stronie Wisły minąłem Włocławek, nie miałem juz na to czasu. Wjechałem na mój skrót wzdłuż Wisły. I tu niespodzianka - droga była zaznaczona na mapie ale okazała się wąską leśną ścieżką po rzecznym piachu. Poldek do i raz zakopywał się. W końcu zsiadłem, złapałem go za kierownice i zacząłem biec. słońce już zachodziło a ja miałem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do pokonania. Dotarłem do asfaltu, było już prawie ciemno. Na rozwidleniu zobaczyłem, że kolejny, najdłuższy etap mojego skrótu prowadzi znów identyczną piaskową ścieżka. Bieg przez ok 30 kilometrów w nocy lasem??? Musiałem zmienić trasę. Na resztce baterii zadzwoniłem do Ł. Poprosiłem by poczekał na mnie jeśli może dłużej, bo na pewno dojadę... nie wiem tylko o której. Poprosiłem tez o modlitwę. To była taka chwila gdy nie miałem już siły a wszystko wskazywało, że mam przed sobą najgorszy etap. Skręciłem na Północ by lasami po asfalcie dojechać do większej trasy - krajowej 10tki. Wolę nawet ruch i uważanie na Tiry niż bieg w ciemnościach przez las. Na takim dystansie i po przejechaniu już ponad 100 km to było coś niewykonalnego. Po drodze nie mijałem żadnej miejscowości ani samochodu. Tylko wstawione co jakiś czas znaki przypominały mi, że jadę przez cywilizowane miejsce. Mijały minuty, pół godziny, godzina - a ja cały czas jadę ciemnym lasem. Zacząłem się denerwować, zastanawiać czy dobrze kręciłem. W pewnym momencie nie wytrzymałem. Coś się stało z lewym ścięgnem tak, że została mi właściwie jedna sprawna noga. Pomysłałem, że w razie czego jestem zdany tylko na siebie, modliłem się żeby tylko nie wpaść w jakąś dziurę, żeby stan nogi nie pogorszył się na tyle bym musiał zakończyć jazdę po środku niczego. W końcu wyjechałem do miejscowości. Nigdy wcześniej nie cieszyłem się tak bardzo widząc zwykła latarnię - znak cywilizacji. Wyczerpany ale szczęśliwy, że wiem gdzie jestem wjechałem na 10tke. Po kilku kilometrach zobaczyłem skręt na Osiek. W końcu dotarłem do drogi która była przynamniej sprawdzona. Trasa nieporównywalnie bardziej przyjazna. Znów przez las ale tym razem malownicza, często mijałem jakieś małe osady a same światełka w oknach, świadomość, że ktoś jest niedaleko dodawała mi otuchy. W oddali zobaczyłem światła Metropolii. Mimo kontuzji rozpędziłem się i w najszybszym tempie wjechałem do miasta. Czekała już na mnie wspaniała jajecznica, kiełbaski, sałatka i chleb. Byłem tak samo zmęczony jak szczęśliwy - udało się!

wtorek, 23 sierpnia 2011

Dzieje się!

Przepraszam za przerwę... Do czasu instalacji własnego łacza internetowego mogę pisac tylko gdy pozwoli na to okazja.
A teraz nowości :). Po pierwsze wyjasniłem sytuację z T. Wreszcie przestąłem się zastanawiac analizować, układać niepasujące do siebie elementy układanki. Po wielu pytaniach wiem, że po prostu bardzo wpadłem mu w oko i "wkręcił" się w tę znajomość. Mało i dużo... wszystko. W sumie mógłbym się cieszyć - o tak, wiele razy marzyłem, żeby miec inny łeb, cieszyć się ogólnym powodzeniem, zainteresowaniem. Tylko co jesli nie chcę być dla kogoś "najpiękniejszymi oczami świata" czy "mordką". Co jesli chce być dla kogoś człowiekiem, nawet jesli nie "działam" czy "pociągam" tak, że nie mogło być inaczej...
Może to zabrzmi jak jedno z wyznań Róży, postaci z brytyjskiego serialu "Co ludzie powiedzą (swoją droga Róża ma baaardzo dużo z geja) - póki co kończę przygodę z mężczyznami. To nie na mój łeb. Dostałem i moge dostawać to czego panowie często szukają, czasem w krótkich wiadomościach na fellow słyszałem o tym jak mam dobrze... Ba ktoś mi nawet powiedział, że nigdy nie dostał nawet tego co ja... Może każdy ma to czego nie chcę?
Wkręciłem się w rowerek! Bardzo szybko zacząłem poznawac nowych ludzi. Jeden chłopak pomógł mi skręcić rower, inny zaprosił na nocne jeżdzenie po Warszawie... Ciągle uczę się czegoś nowego i powoli przygotowuję do większej wyprawy - na niecałe 300 km w dwa dni. Co będzie dalej - zobaczymy - poprzednio za kazdym razem gdy już wydawało mi się, że jestem na dobrej drodze pojawiał się ktoś, kto w końcu stawał się ważniejszy niż plany i wszystkie te pomysły na życie trafiał szlag. Tylko w ten sposób można dojechac do 40stki :) Tym razem się nie dam!