niedziela, 23 października 2011

Tydzień Pierwszy

No i się zdarzyło :D. Po ok 80 h rozmów telefonicznych nie wytrzymaliśmy :D. Ale od początku. Piątek 12/10, nadchodzi pamiętny wieczór. W moim późno gierkowskim bałaganie muszę zrobić nastrój :). Żeby się nie narzucać przygotowuję pościel na dwa łóżka. Za radą Moni wlewam wodę do miski na sałatki i puszczam tealighty. Coraz bliżej 23, jadę na dworzec. Strach zabijam sztuczną pewnością siebie, wysiadam wcześniej żeby jeszcze się przejść, pomyśleć, pogodzić się jeśli ta wizja mnie, którą tak bardzo zachwycił się M. skończy się, gdy na dworcu wyjdzie zwykły chłopak. Wchodzę w podziemia nowego-starego Centralniaka, już zapowiadają wjazd jego pociągu. Wbiegam na peron, patrzę na ludzi. Wymieniam szybkie spojrzenie z przystojniakiem w szarych rurkach. Dochodzę do końca peronu i nic. Nigdzie nie ma M ale znam go tylko z dwóch niewyraźnych zdjęć. To czym mnie urzekł to serce, dobroć, szczerość, niesamowity intelekt... (i 1000 innych rzeczy niemających nic z fizycznością) Nagle chłopak, na którego przed chwilą patrzyłem podchodzi do mnie, w oczach łzy, czuję taką bezbronność połączoną ze wzruszeniem. Sam zaczynam płakać. Szybko przytulam go do siebie, strach zamienia się w radość, coraz większą pewność. Zabieram mojemu Misiakoskowi plecak i jedziemy do mnie. Od pierwszej chwili czuję się przy nim naturalnie jak nigdy. Nie chce grać, nie boję się, mam odwagę realizować te wszystkie rzeczy, które chciałem dać chłopakowi ale jeszcze nie miałem okazji.Dla niego bo jego uśmiech jest dla mnie największą radością.
Przez cztery dni mieszkania okazuje się, że poza rozmowami świetnie się uzupełniamy. M. kocha porządek i mimo moich przygotowań i porządków dopiero jego pobyt doprowadza mieszkanie do nieskazitelnego ładu. Ja gotuję i taki podział wyszedł sam. On potrafi być zgodny i kochany ale gdy sprawa dotyczy mojego dobra ostro stawia na swoim. Mój Łobuziak doprowadził do tego, że każdy wypalony papieros wymaga negocjacji a ich ilość szybko spadła o połowę.
Zwiedzaliśmy Warszawę poruszając się wyłącznie na rowerach. W ten sposób można zobaczyć dużo więcej szybciej. Oszczędzamy czas na dojścia, czekanie na autobus czy wreszcie dojazdy. Przy odrobinie znajomości ścieżek i szlaków sama jazda staje się zwiedzaniem. Most Świętokrzyski o zachodzie słońca, nocny przejazd Alejami Ujazdowskimi i Belwederską. Wjechaliśmy nawet na Kopiec Kościuszki, z którego rozciąga się widok na całą stolicę. Brzmi tandetnie. Może tak, tylko to co się naprawdę dzieje jest zupełnie nieuchwytne dla papieru. To coś tak szalenie intymnego. Pierwszy raz w życiu nie mogę się dzielić czymś co przeżywam z innymi. Nie potrafię bo wiem, że nikt poza nami dwoma nie jest w stanie wychwycić tych setek szczegółów, małych i większych poświęceń z dwóch stron, czasem ukrytych, wychodzących przypadkiem a wynikających z poświęcenia wszystkiego co się robi drugiemu.
Już po jednym dniu byłem pewien. Marzenia o relacji opartej na wartościach, poświęceniu dla kogoś swoich talentów, umiejętności, wreszcie marzenia o patrnerze. Nie księciu ale prawdziwym partnerze... Niech czas pokaże coś co obaj z M. wiemy ale to właśnie jest paradoksalnie nieuchwytne dla nikogo z zewnątrz. Ba, na zewnątrz bardzo podobnie mogłaby wyglądać każda inna relacja, na chwilę, dla wyrównania emocji... To jak kania i muchomor sromotnikowy :D
W niedzielę 16/10 wieczorem M. wsiada do pociągu powrotnego. Wciąga mnie na chwilę do środka. W korytarzu przeciskają się ludzie z walizkami. Nie patrzymy na świat wokół, jest nam wszystko jedno. Kocham i chcę z Tobą być wypowiedziane w tym samym momencie, z pełną świadomością wzięcia odpowiedzialności za drugiego człowieka odpowiedzialności, z pełną konsekwencją. Pocałunek w wagonowym przejściu przy współpasażerach. Tak zaczęła się nasza relacja :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz