sobota, 8 października 2011

Cierpliwość

Podniosłem się, stoję prosto i jestem szczęśliwy. Zacząłem znów logować się na F i IS :). Szybko poznawać nowych ludzi. W pewnym momencie tych kontaktów było tak dużo, że zacząłem się gubić. Z W. wpadliśmy na pomysł założenia zeszytu :) Wiem, że to mało romantyczne ale zeszyt miałem mieć na każdej stronie inne chłopaka, krótką ocenę jego zaangażowania, tego ile mamy wspólnych tematów i wreszcie tego jakim może być człowiekiem, na ile jest poważny. Zacząłem już w głowie wystawiać cenzurki- o 1 do 6 przy zaangażowaniu w zależności od tego, która ze stron jest bardziej siłą napędową relacji... Nawet ten pomysł spodobał mi się ale...
Któregoś dnia w losowych profilach zobaczyłem znajomą twarz. Na szczęście znałem tę osobę tylko z widzenia ale z ciekawości wszedłem na profil. Przyjrzałem się opisowi i coraz mniej mi tu grało.Przede wszystkim "Sylwester" raczej ma niewiele wspólnego z południem Polski, no i nie ten wiek,o ile pamiętam miał powyżej 23 lat, wzrost się zgadza, twarz jakoś prawie tylko ten chłopak ze zdjęcia ciągle miał włosy :). Zaintrygowało mnie kilka elementów opisu, szczególnie odniesienie do szczęścia po śmierci. Zapomniałem... na krótko. Napisał do mnie długą, ciepłą i pełną humoru wiadomość. Uderzyło mnie ogromne podobieństwo do pierwszych wiadomości z inną osobą... Odpisałem, później kolejne. Zaczęliśmy rozmawiać i nagle okazało się, że nie możemy skończyć. Nie,nie dlatego,że ma piękny niski głos lektora. Tematy zmieniały się jak w kalejdoskopie a żadnego nie mogliśmy wyczerpać. Od architektury po bardzo podobne doświadczenia w gejlandii... Wreszcie padł ten najważniejszy. Wyszedł od M., który miałem wrażenie już wczesniej chciał go badać. Próba pogodzenia bliskości, marzenie o pięknej relacji, drugiej osobie kontra relacja z Panem Bogiem, potrzeba bliskości kontra wyrzuty sumienia.... Nagle uświadomiłem sobie,że te wszystkie sprawy, które porusza M. jakoś niezauważenie w ostatnim roku coraz mniej dla mnie znaczyły. Nie z premedytacji, złej woli co ciągłego obniżania poprzeczki dla siebie i innych. Słuchając go słyszałem siebie sprzed dwóch, trzech lat. M. poszedł w mojej intencji na Mszę. Coś się w nas złamało. Nie mogłem przestać o nim myśleć i ciągłe brzęczenie telefonu potwierdzało, że ma dokładnie to samo. Radość miesza się z obawami. Wielorakimi. Z jednej strony  bałem się chwilowości silnych emocji ale jeszcze bardziej o niego. Widziałem nie raz jak dłuższy pobyt w gejlandii niszczył pięknych wewnętrznie ludzi, równia pochyła, coraz więcej ran,wreszcie porzucenie ideałów czy ludzkich odruchów na rzecz zwykłego ziemskiego sprytu i dążenia do zrobienia sobie dobrze.
Uznałem, że nie mogę tego tak zostawić. On był znów pierwszy... Teraz wiem, że to nie jest kwestia zeszytów, pilnowania kontaktów i terminowego odpisywania na maile. Kiedy zacząłem poznawać M. zrozumiałem, że to wszystko dzieje się samo... Boję się. On tak samo. Często dokładnie w tej samej chwili piszemy do siebie ale to idzie dalej... Od początku czekałem na takiego człowieka a gdy już sam przestałem brać pod uwagę, że go spotkam zjawia się... Obaj się boimy, M. postanowił codziennie się modlić aby się udało. Jeszcze kilka dni i pomieszkamy razem przez kilka następnych. Jestem tak samo szczęśliwy jak pełen obaw ale wierzę, że jeśli to powierze, zaufam, co by się nie stało będzie dla nas dobre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz