poniedziałek, 5 września 2011

Wyprawa rowerem

Jakiś czas temu wyczytałem, że nic nie kształtuje charakteru jak wyprawa w nieznane. Muszę przyznać, że już jakiś czas temu zainspirowała mnie postać starszego pana przemierzającego świat rowerem. Od czegoś trzeba zacząć więc na dwóch kółkach wybrałem się do Torunia.
Wyruszyłem wczesnym rankiem 1/09 z Sadyby. Do Nowego Dworu poruszałem się znaną mi trasą na północ. Później skręciłem w niszową drogę wojewódzką 575. Trasa podziurawiona jak ser szwajcarski nie wygląda zachęcająco i poruszają się nią wyłącznie ci, którzy nie mają wyjścia - miejscowi. Na pierwszych kilkudziesięciu kilometrach byłem zaskoczony, że wyprawa jest taka lekka. Co jakiś czas stawałem przy sklepie spożywczym i uzupełniałem siłę bułkami z kefirem. Małe miejscowości, z dala od aglomeracji czy nawet ruchliwych tras, zapomniane przez świat, skromne, podobne do siebie. Ten etap spokojnie można podsumować poniższą fotografią zrobioną właśnie na 575-tce.


W Iłowie zrobiłem sobie małą przerwę na rynku. Miejsce ma jakiś senny, małomiasteczkowy urok. Na tablicy informacyjnej przeczytałem o szlaku rowerowym Euro Velo R-2, który przebiega przez miasto i prowadzi prosto na jeziora w okolicach Płocka - właśnie tam zaplanowałem pierwszy nocleg. Postanowiłem spróbować i zamiast wyznaczoną trasą ruszyłem euro szlakiem. Zapowiadało się cudownie. Malownicza droga, nie remontowana być może od dziesięcioleci, po obu stronach charakterystyczne wierzby.


Na pewnym odcinku zaczął jechać za mną traktor. Zauważyłem, że młody kierowca stara się mnie dogonić. Mimo obciążenia ambicja była silniejsza, rozpędziłem Poldka (tak mówię na mój rower) do 35 km/h i się nie dawałem. Okazało się jednak, że traktor wyruszył w dalszą podróż. Po kilku kilometrach gonitwy zabrakło mi sił, oddaliłem się trochę i stanąłem przy znaku na papierosa, cały mokry jak po kąpieli w ubraniach. Pamiętam jak traktorzysta przyglądał mi się mijając. Dojechałem do większej miejscowości, szlak prowadził dalej trasą z wymienioną nawierzchnią. I tu czekała mnie niespodzianka. Na całej długości trasy oczywiście oznaczenia, euro velo.. super, tylko trasę ze względu na wymienioną nawierzchnię wyjątkowo upodobały sobie Tiry. Rozpędzone grubo powyżej dozwolonych prędkości, czasem wyprzedzające samochody osobowe (!!!), jeden za drugim, no i zero pobocza jak przystało na skromną drogę wiejską przeznaczoną do ruchu miejscowych aut czy rowerów. Nigdy nie widziałem czegoś takiego a kilka minut na tej trasie sprawiło, że miałem serce w gardle... Wkurzyłem się, miałem ochotę nakręcić filmik jak wygląda turystyczny szlak euro-velo przez pojezierze. Zjechałem w bok, wolałem dziurawe, czasem szutrowe boczne drogi niż zdanie na wyobraźnie i cierpliwość kierujących TIRami. Zwłaszcza, że widziałem kilka obrazków - jak np. dwa Tiry wyprzedzające się w środku miasteczka - które o braku tej wyobraźni niezaprzeczalnie świadczyły. Zapadał zmrok a ja jechałem przez pola. Nie widziałem gdzie prowadzą te dróżki, o tym, że nie zbaczam za bardzo świadczył tylko świst pędzących ciężarówek słyszany w oddali. Dróżki, którymi jechałem nie były zaznaczone na mapie ale dzięki uprzejmości spotkanych ludzi dojechałem na drogę do Łącka. Ostatnie pięć kilometrów, nie miałem wyboru, jechałem "szlakiem rowerowym". Na szczęście ciężarówki nie wjeżdzały na ten odcinek, dopiero remontowany (może kiedy remont się skończy wjadą i tu). Jechałem tak noca przez las, nie miałem za bardzo siły i coraz poważniej rozważałem rozłożenie namiotu gdziekolwiek. Kiedy już byłem na etapie rozglądania się za dogodnym miejscem dojechałem do Zdrowska i szybko zauważyłem tabliczkę informującą o polu namiotowym w ośrodku "Relax". W ostatniej chwili wpadłem na zamykaną recepcję. Pole było praktycznie puste, nie licząc jednego wozu kempingowego. W kilka minut rozłożyłem namiot i spokojny wyszedłem nad jezioro na papierosa. Byłem niezwykle dumny z siebie a jednocześnie dojechanie do cywilizacji, łazienka, oświetlenie - to wszystko sprawiało mi ogromną radość. Popatrzyłem na gwiazdy odbijające się w toni jeziora. Ten widok połączony ze zmęczeniem ale tez poczuciem, że pokonałem siebie i udało się... to coś niezapomnianego.

Następnego dnia wyruszyłem do Płocka. Trochę zajęło mi przejechanie przez miasto, remonty objazdy... Zdecydowanie nie jest miejsce przyjazne rowerzystom. Spory ruch na wszystkich większych drogach będących jednocześnie przelotówkami, brak ścieżek, stare, wąskie chodniki zapychane autami. Widziałem, ze to ostatnie duże miasto przed samym Toruniem więc pozwoliłem sobie na odrobinę luksusu i na tamtejszym deptaku wypiłem kawę pod parasolkami. Trochę czasu poświęciłem na objazd aż dotarłem do drogi wojewódzkiej 562, którą miałem jechać większość dnia. Niestety telefon wyładowywał się więc nie robiłem zbyt wiele zdjęć - szkoda.


Jechałem świetną nawierzchnią przy prawie zerowym ruchu aut - częściej mijałem innych cyklistów. Krajobraz zrobił się bardziej górzysty co dodało mu malowniczości. W pewnym momencie pod górę wyprzedzał mnie doświadczony kolarz. Krzyknął mi, że bardzo dobrze podjeżdżam. Chodziło o to, czego nauczyłem się jakiś czas temu - nalezy przez cały czas zachować tę samą siłę i szybkość pedałowania, niezależnie od terenu, wiatru i oporu. Tak jakby nogi były silnikiem elektrycznym bez możliwości regulowania siły czy szybkości. Ewentualne opory przy wzniesieniu pokonuje się nie zwiększając siłę a sprawnym posługiwaniem się manetkami.

W Dobrzyniu nad Wisłą ruch rowerowy był jeszcze większy. Miałem wrażenie, że mieszkańcy tego miasteczka szczególnie upodobali sobie jazdę bicyklami. Później mijałem wiatraki elektrowni wiatrowej. Przed Włocławkiem zatrzymałem się w większym przydrożnym barze - chciałem uniknąć wjazdu do miasta by nie stracić tyle czasu co w Płocku a jednocześnie zbliżałem się do najbardziej dzikiego etapu przez lasy. Musiałem podładować telefon bo w razie czego to był mój jedyny kontakt ze światem a robiło się coraz później. Za 5 zł dostałem bardzo dużą porcję chrupiących frytek, były tak dobre jak domowe! W Warszawie w tej cenie ktoś rzuciłby jedną trzecią tego na stary tłuszcz podając miękkie, prawie surowe, ...Miła pani za barem pozwoliła mi naładować telefon a gdy zobaczyła, że przeglądam mapę powiedziała: wiem, że nasza miejscowość to taka dziura, że aż musi Pan szukać tego miejsca na mapie. Opowiedziałem jej trochę o mojej wyprawie i ruszyłem dalej.

Po drogiej stronie Wisły minąłem Włocławek, nie miałem juz na to czasu. Wjechałem na mój skrót wzdłuż Wisły. I tu niespodzianka - droga była zaznaczona na mapie ale okazała się wąską leśną ścieżką po rzecznym piachu. Poldek do i raz zakopywał się. W końcu zsiadłem, złapałem go za kierownice i zacząłem biec. słońce już zachodziło a ja miałem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do pokonania. Dotarłem do asfaltu, było już prawie ciemno. Na rozwidleniu zobaczyłem, że kolejny, najdłuższy etap mojego skrótu prowadzi znów identyczną piaskową ścieżka. Bieg przez ok 30 kilometrów w nocy lasem??? Musiałem zmienić trasę. Na resztce baterii zadzwoniłem do Ł. Poprosiłem by poczekał na mnie jeśli może dłużej, bo na pewno dojadę... nie wiem tylko o której. Poprosiłem tez o modlitwę. To była taka chwila gdy nie miałem już siły a wszystko wskazywało, że mam przed sobą najgorszy etap. Skręciłem na Północ by lasami po asfalcie dojechać do większej trasy - krajowej 10tki. Wolę nawet ruch i uważanie na Tiry niż bieg w ciemnościach przez las. Na takim dystansie i po przejechaniu już ponad 100 km to było coś niewykonalnego. Po drodze nie mijałem żadnej miejscowości ani samochodu. Tylko wstawione co jakiś czas znaki przypominały mi, że jadę przez cywilizowane miejsce. Mijały minuty, pół godziny, godzina - a ja cały czas jadę ciemnym lasem. Zacząłem się denerwować, zastanawiać czy dobrze kręciłem. W pewnym momencie nie wytrzymałem. Coś się stało z lewym ścięgnem tak, że została mi właściwie jedna sprawna noga. Pomysłałem, że w razie czego jestem zdany tylko na siebie, modliłem się żeby tylko nie wpaść w jakąś dziurę, żeby stan nogi nie pogorszył się na tyle bym musiał zakończyć jazdę po środku niczego. W końcu wyjechałem do miejscowości. Nigdy wcześniej nie cieszyłem się tak bardzo widząc zwykła latarnię - znak cywilizacji. Wyczerpany ale szczęśliwy, że wiem gdzie jestem wjechałem na 10tke. Po kilku kilometrach zobaczyłem skręt na Osiek. W końcu dotarłem do drogi która była przynamniej sprawdzona. Trasa nieporównywalnie bardziej przyjazna. Znów przez las ale tym razem malownicza, często mijałem jakieś małe osady a same światełka w oknach, świadomość, że ktoś jest niedaleko dodawała mi otuchy. W oddali zobaczyłem światła Metropolii. Mimo kontuzji rozpędziłem się i w najszybszym tempie wjechałem do miasta. Czekała już na mnie wspaniała jajecznica, kiełbaski, sałatka i chleb. Byłem tak samo zmęczony jak szczęśliwy - udało się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz